Jest wiosna, a jest zimno.
Z tej przyczyny, w dzień ten pisać mi się zachciało.
Nijak. Melancholijnie i monotematycznie.
Wątek straciłem.
Z dygresją na dygresji, wolę to nazywać konsekwencją.
Inny wydźwięk jednak.
No.
***
Było nas kilku. Byłem ja i dzieci sąsiadów. Była wieś nasza i wieś gminna.
Świat był mały. Stado było moje, jego częścią byłem.
Piliśmy wodę z rzeki. Kradliśmy owoce sąsiadom i wspinaliśmy się po drzewach. Czerwone kieszenie i zdarte kolana.
Pegasus. Rzucanie nożem. Natura. Wybite zęby i rozkrzyczany łysy sąsiad czerwony.
Czarno-biały telewizor. Spanie w kuchni. W fotelach przed meblościanką.
Wieczorynka. Kinder niespodzianka. Król lew na kasecie. Jeden magnetowid na rodzinę.
Zabawa w mówienie nieznajomym "dzień dobry". Złe towarzystwo, które sprowadza mnie na złą drogę. W moim domu - mnie, w ich domach - ich.
Przedszkole, w którym obce kobiety kazały jeść. Kazały spać. Zabawy w dom i próba ucieczek. Do domu. Do świata swego.
Więzienie. Pierwszy kontakt ze stadem. W upokorzeniach i tęsknocie. W pomieszczeniach obcych, gdzie zasady powielane w domu gubiły swoją wartość.
Pojęcie tego, co właściwe, gubiło się w rzeczywistości. Idee zaszczepione w domu, w konfrontacji ze światem. Po raz pierwszy. Pierwszy bunt i niechęć. Bez świadomości, z naiwnością labradora. Koniec stada.
***
Pierwsza rysa. Pierwsze wspomnienie ze szkoły podstawowej: Mama odwożąca mnie na rowerze do szkoły. Moja Mama, z mojego domu. Z domu, w którym się nie przeklinało. W którym dbano o to, abym w ocenie drugiej osoby, kierował się zawsze szacunkiem wobec niej. Moja Mama, po przejechaniu przez bramkę szkoły, usłyszała "z rowerem to na cmentarz". Albo ostrzej.
Moment pęknięcia świata małego człowieka. Z rysą w jego konstrukcji. Szybkie poszerzenie świadomości o fakt, że świat nie bywa miłym miejscem do którego się przywykło.
Że wytrenowanie w sobie cech obronnych w postaci bycia miłym, nijak nie opłaci się.
A jednak - się walczyło i się obrywało. Psychika labradora po raz kolejny. Ktoś Cię kopnie, więc zastanawiasz się co jest nie tak. Co poszło źle. O co chodzi.
Człowiek to przerażająca konstrukcja, a ja nie potrafiłem się przełamać.
W pysk dać, od kurew zwyzywać. Kurczę.
Początki drogi politycznej. Dyplomacją i manipulacją człowiek mały przeżył podstawówkę.
Sojusze i obozy.
***
Pierwszy etap edukacji nie przyniósł mi nic, poza społecznymi upokorzeniami, przez co do drugiej klasy gimnazjum konsekwentnie unikałem nauki. Czytania lektur i lizania ego ciała pedagogicznego. Ile liźniesz, tak będziesz szanowany. Ciało obrzydzające mi chęć kształcenia się w jakimkolwiek zakresie. Nienawidziłem ich wszystkich. Za brak empatii. Za pogardliwy stosunek, wzmacniany wobec tych, którzy się im buntowali. Za poczucie władzy i realizowanie durnego programu. Za poczucie, że żeby być nauczycielem, wystarczy czytać uczniom czytankę dla nauczyciela, w której krok po kroku opisano program kształcenia.
Na domiar złego, po pierwszej lekturze, jaką była "nie płacz koziołku", zraziłem się do lektur. Do książek. Czytając w domu to, co podeszło: od "Pani domu", przez "Przyjaciółkę", po "Nie"(szok kulturowy, dla dzieciaka w rzeczywistości spaczonej dogmatami), "Angorę", "Wyborczą", "Cd-Action" i inne. Grając w tamtym czasie w gry wszelkie. "Planescape: Torment" chociażby, zapewnił mi tekstu więcej niż roczny przydział lektur klasy czwartej podstawówki. Tylko kto by się tym przejął.
Drugi etap kształcenia przypadł na czas gimnazjum. Gdy przejęli nas Ci, którym zależało. Choć trochę i choć niektórym. Pan od Angielskiego. Pani od Chemii. Pan od fizyki. Od matematyki.
Zaciekawienie i zrozumienie tego, jak łatwo można przyswoić szkolną wiedzę. Obudzenie ciekawości. Bez bólu, bez wazeliniarstwa.
No i przeciwwaga.
Tam gdzie stali poloniści, którzy książek nie czytali. Tam, gdzie psycholog z podstawówki w ramach zastępstwa potrafił wyśmiewać jedną osobę na oczach klasy całej. Tam, gdzie poczucie władzy i wyższości nad uczniem, zabiło ideę kształcenia młodych umysłów.
Później były już tylko książki. Fundamenty postawione na wczesnym etapie nauki, ciągną się przez życie. Późniejsze zgrzyty nie znaczą wiele, przy świadomości wartości wiedzy/wartości. Ozłocić nauczycieli/rodziców, którym udaje się zaszczepić to młodym.
***
Z łatką "zdolny, ale leniwy", z b. dobrym wynikiem maturalnym i b. słabą średnią ocen przetrwałem powszechny obowiązek nauki szkolnej. Wniosek jest smutny, bo też pojawił się niedawno. Bo też wiem czym jest pantofelek. Jak działa serce. Jak "grać" na flecie(program podstawówki, muzyka) i rysować w paint`cie(podstawówka, informatyka), oraz to, ile mil ma nil. Wstydzę się natomiast bardzo tego, że dopiero niedawno dowiedziałem się, o fakcie pod tytułem "ludobójstwo Ormian".
Trzy razy za to(podstawówka-gimnazjum-liceum), powtarzałem materiał o starożytności. Średniowiecze zapamiętałem jako okres brudu/smródu/ubóstwa (Stommę czytać należało), a do nauki o II wojnie światowej i historii najnowszej nie doszło, bo czasu brakowało. Na każdym etapie kształcenia. Prawda, że fajnie ? *
Fajnie, fajnie, bo też w międzyczasie zaszczepiano mi konsekwentnie, na każdym etapie kształcenia i każdym przedmiocie, z łatką "humanistyczny", wartość tego, czym jest polska i jak to jest być polakiem. Trąbiono mi po uszach o naszych historycznych porażkach. O tym, jaką wartość ma śmierć w imię patriotyczno-kulturowych wartości. Jak dobrze jest umrzeć z flagą w zębach(zgrzytając). Polacy, nic się nie stało. Dziadostwo. Naród feniksem, jednostka to nic. Więc walczmy i polegnijmy. O to walczymy.
Bo jesteśmy jednym z niewielu narodów, który śmierć traktuje jako cnotę. Śmierć jest piękna. Wyzwoli nas. Tam gdzie myśl o niej dominuje, ciężko jednak o życie.
O życiu mnie - 89' - w szkole nie uczyli.
* Świadomie pomijam temat lekcji religii. Każdy o tym mówi, większość wspomina źle. Poza jednym księdzem, z którym dyskutowaliśmy o muzyce, całą edukację w tym przedmiocie można zawrzeć w stwierdzeniu:
"po co dyskutujesz, i tak tego nie pojmiesz, Tylko Bóg zna odpowiedź".
No i katechetka, która uparcie próbowała nam wbić do głów, że Maryja nie była żydówką.
Śmiesznie było chwilami.
Straszno.