Strony

Teksty nocne 1

Nawiązując do tytułu, otwierając rozdział, tłumacząc: Mariusz uczy się pisać


                                                                           
***

Nic tak nie boli, jak uderzenie myśli o końcu wszystkiego. O wyczerpaniu opcji. O przeżyciu wszystkich możliwych konfiguracji. Wypełnieniu swego przeznaczenia. Po tym zostaje nam jedynie czekać na koniec. Mały, cichy, nieśmiały koniec. Bez narzucania się. Bez fanfarów i fajerwerków. Swoje zrobiłem, dobry bywałem. Koniec. Teraz spierdalajcie.

***

- To było cudne! - powiedziała wtulając się w jego plecy.
- Yhm - odchrząknął w sztucznym uśmiechu, starając się zachowywać pozory fascynacji jej osobą. Niech będzie miło. Jak zawsze. W sumie dobrze zrobiłem - myślał - z jednej strony spędziliśmy razem piękny miesiąc, z drugiej strony nauczy ją to czegoś. Pociągała go świadomość tego, że w jej opowieściach już zawsze pozostanie chujem bez serca. Dowodem na to, że nie można ufać mężczyznom, a miłość to ślepa kurwa. Obiektem nienawiści i niezrealizowaną obietnicą. Skurwielem nic, nikogo nie wartym.
 Taka ta moja działalność misyjna - uśmiechnął się w myślach. Czekając na jej sen, cicho wstał, ubrał się, wyszedł. Rano obudzi ją puste łóżko, ich wymieszane zapachy i wiadomość w telefonie, o tym, jak mu ciężko. Jak to nie to. Jak nic nie czuje i przeprasza. Jak przyznaje się do tego, że zbłądził. Że jest chujem nie wartym tak wspaniałej kobiety jak ona.

To nie będzie jej dzień.

Kim była? Kolejną kobietą dla zabicia czasu. Spokoju ducha. Chwili ciepła. Bezimienną ciekawostką. Cukierkiem w złotym papierku. Kusiła opakowaniem i chowanym pod nim przez lata pragnieniem miłości. Dawał więc. Próbował pomóc, doświadczał i za każdym razem, gdy tylko czuł, że tej obok zbiera się na "kocham Cię", odchodził. Bez starań, terapii związkowych, pracy nad relacją, rojenia wspólnych planów, romantyzmu i disneyowskiego happy endu. Bez cukierków, bez słodyczy, którą je karmił. Cierpkie, gęste poranki.

- Kurwa - cicho syknął w windzie, próbując skupić wzrok na czymkolwiek, co choć na chwilę pozwoli mu zapomnieć o śpiącej na górze kobiecie. Kurwa, kurwa, kurwa - wypowiadał symultanicznie, jakby pozwoliło to na odczarowanie tej sytuacji. Zaczynał się bronić przekonaniem, że to jej wina. Tej, która nie rozpoznała zagrożenia. Tej, która dziś będzie płakała do jego obietnic.
- Kurwa!

***



Już nigdy nie będę sławnym piłkarzem.

Smutno uderzyło mnie to dzisiaj. Nie było to nigdy moim marzeniem, jednak myśl w umyśle gniazdko uwiła. Tkwi i spać nie daje. Przypomina nie o wieku, bo on ciągle w kwiecie. Nie o formie, bo ona stale marna. Nie o ambicjach piłkarskich, bo też ich nigdy nie było.

Jednak gdzieś pod czaszką obciera cholera.
Zauważam nagle, że brakuje mi czasu. Że w masie wyborów jakie miałem, gdzieś pominąłem rzeczy, które wydawały mi się błahe, a dzisiaj - już nie mogą stanowić alternatywy dla jutra. Lepszego, gorszego - nieistotne.
Czas mi umyka, zawężając pole wyboru, strasząc mnie kiełkującą myślą o tym, że jakaś mglista idea stabilizacji czeka za rogiem. Stabilizacja wg SJP: "Stan trwałości i równowagi w przebiegu jakichś procesów, w jakiejś dziedzinie życia lub w czyimś życiu". Tak właśnie. Tylko nie w czyimś życiu. W moim. W życiu za którym nie nadążam. Którego ram, ciągle nie potrafię domknąć.*

Nie wyleczono mnie jeszcze z tej dziecięcej ciekawości, która zmusza do poznania wszystkiego wokół. Dotknij, powąchaj, spróbuj, zobacz. Zmysłowość rodząca głód doświadczeń, rodzi też wyrzuty sumienia**, których treść krzyczy o tym, jak wiele mogłeś. 
Wiele możesz nadal - jasne. Choć sławnym piłkarzem już nie będziesz. Za późno.   
Witaj w życiu. 
Wersja trial. 
Trzeba było wcześniej planować.

Brak pogodzenia ze światem odbywa się u mnie bezkompleksowo. Wszystko do środka - tu jest miło, a i czasami w słowo wychylić się można. 
Nie będę krzyczał, szyb wybijał, z innym się kłócił, czy okresu buntu powtarzał. Spokojnie. Po cichu, na blogu. Blogasku. Ciiii...

W pokoju zimnym jesiennym, ciemnym i cichym siedział sobie będę.
Kocykiem miłym i spisem lektur ze sobą i mną niepowiązanych się leczę.
Tak dużo celów, tak mały kapitał wobec poszukiwań tzw. świadomości.
Kolejna ukończona książka, spoza specjalizacji, rodzi pytanie - w sumie po co mi to. Dla przyjemności tylko ? Zbyt proste to wszystko.

I tak dalej dzieciaczki.
Jesienne biadolenie o niespełnieniu wrodzonym.



*"Błogosławieni Ci, którzy nie widzieli, a uwierzyli...".  
  ...i mają spokój. Też im tego zazdroszczę.
** Sumienie - zdefiniuj.

***


"Bo ty się za bardzo przejmujesz"
Głupi ja

***


Od kilku miesięcy obserwuję ruch internetowy, czytam głos mas komentujących, Coraz to bardziej zradykalizowanych. Coraz głośniej krzyczących, coraz to siebie bardziej pewnych.
Mam was dość. *

Nie jesteśmy z tego samego plemienia. Wy, którzy nazywacie siebie patriotami. Wy, część mojego pokolenia. Wy, beneficjenci systemu bolońskiego. Wy, którzy siebie określacie mianem "humanista", tylko przez fakt, że zdarzyło wam się wzgardzić matematyką.

Wstydzę się chwil, w których musiałem powtarzać wam - strachliwej masie, że moi przyjaciele, przez wasze uogólnienia pozbawieni imion  - Geje, Lesbijki, Żydzi, Chrześcijanie, Muzułmanie, Ukraińcy, Niemcy, są dobrymi ludźmi i zasługują na szacunek. Znam ich sporo, a ciągle - argument ten na was nie działa, a ja się przy nim rumienię. Jako ktoś, kogo zawstydza myśl, że w czasach, gdy dostęp do wiedzy jest tak prosty, wy wykazujecie się tak wielką ignorancją. W gazecie przeczytałem, że kierujecie się emocjami - to ma was tłumaczyć ? Nie.
Przykro mi.


***


Jedenastego lipca, na stronie National Geographic Channel (fb), pojawił się wpis ku pamięci "krwawej niedzieli". Rzecz warta zapamiętania. Smutny fakt historyczny, jeden z wielu wśród niezliczonych tragedii wojennych.
Tylko że... Dlaczego...

Lubicie takie informacje, prawda ?
Mając tłum wam podobnych za sobą, w nadmuchanej bańce którą nazywacie patriotyzmem, łatwo jest wykorzystać taką okazję do nakręcania spirali nienawiści.
Bo to jest dla was okazja, prawda ?
Nie moment wspomnienia. Moment refleksji nad trudną historią. Chwila żałoby dla tych, którzy w bestialski sposób zostali zamordowani. OKAZJA.
Niech zobaczą jakim jestem PATRIOTĄ.

- Ukraińcom w Polsce mówimy nie! - powiedział człowiek, który żeruje na pracy zatrudnionych u siebie piętnastu Ukraińców.
- Zabierają nam pracę i mordują jak kiedyś - rzekł jego zawiany kolega.

Cieszę się ogromnie z faktu, że mój przyjaciel i współpracownik z Ukrainy, nie zna alfabetu łacińskiego. Że nie potrafi przeczytać tego, co dzisiaj możemy spotkać w Polskim internecie. Wstyd mi. Tym bardziej, że najbardziej pochlebne opinie o naszym kraju, wciska mi on. Ten wasz UPOwiec/faszysta/nazista/morderca. Jesteście obrzydliwi.
Przykro mi.**


***



Chociaż jesteście też zjawiskiem ciekawym. Jak już w pierwszych zdaniach pisałem - doświadczamy pokolenia "humanistów". Osób, które piękną postawę przyjęły za hasło: "matematyka jest gópia, więc humanistą jestem. Sorry za błendy". 
To widać, wiecie ? Waszą niechęć do liczb wszelkich. Waszą smutną minę podczas liczenia. Umiejętność dostrzegania skali.

Bo jak inaczej uzasadnić to masowe przerażenie, wynikające z przyjęcia do blisko 40-milionowego kraju, dwóch tysięcy uchodźców ?
Wiem, to są na pewno Ci ludobójcy z ISIS. 
Przyjadą z maczetami i nas wyrżną.
Ożenią się z naszymi kobietami i wykupią nam ziemię. 
Jak NIEMCY.

Każdy morderca pochodzący z bliskiego wschodu to terrorysta. Muzułmanin - tym bardziej, bo to przy okazji fanatyk religijny.
Chrześcijanie/Ateiści/Buddyści/Inni przecież nie mordują. 
Taki Breivik był tylko obłąkany przecież. TYLKO dał się zmanipulować - jaki z niego terrorysta?! Paaaaaanie!
Przykro mi.


***


Na koniec i krótko, bo też pisać kończę, to i napięcie schodzi.

Ostatnio przypomniał mi się fakt, że część polskiego środowiska hip-hopowego(rap) jest delikatnie mówiąc, mocno sceptyczna co do występowania na świecie różnych kolorów skóry.
Panowie - brawo! Też jestem za tym, żeby rap był prawdziwy.
Wracajmy do korzeni, tak bluesa jak i rapu.
Wszyscy wiedzą, że pierwszy był biało-czerwony. Jak ten utwór poniżej.
Osły.


Dziękuję za uwagę
już już
już się uśmiecham
:)


***



A zdjęcia robię, spokojnie :).
Wstrzymuję się tylko z publikacją czegokolwiek.
Bo wiecie... Kupa.




* Cicho liczę na to, że jesteście mniejszością. Sfrustrowaną i wystraszoną, która pluciem jadem broni się przed światem.

** Skoro mówicie tak chętnie o słuszności swoich świętych poglądów(całe życie na kolanach), to chociaż miejcie odwagę przyznać się do bestialstwa naszych przodków(zbrodnia w Sahryniu chociażby). W realiach wojennych nie ma świętych walczących. Nie jesteśmy narodem wybranym. Nigdy nie byliśmy. Głupcze.
Teraz już jestem do odstrzału, misie internetowe ?

***

Tam gdzie cytat, tam "Osiem cztery", Mirka Nachacza



Dzień dobry.


Mieliśmy częściową świadomość beznadziejności, mnie na okrągło chciało się rzygać, wcale nie od jarania, bo często robiłem sobie przerwy, zresztą paliłem najmniej spośród chłopaków. Jakoś mi się udawało. Objawy przypominały jakiś objaw permanentnej deprechy. Rano nie chce mi się wstawać i dopada absolutny bezsens wszystkiego, potem jakoś się telepie i znowu atakuje. Bóg robi nam kawał, żeby nie było za nudno, myśli sobie "wszystko macie w porzo, więc dopierdolę wam ciągłe egzystencjalne lęki, żeby nie było, że macie raj na ziemi". I słodko, wszystko się toczy i kręci. Znajdziemy sobie żony, chude, grube, podziubdziamy w nich trochę, urodzą się śliczniutkie dzidziusie, pójdziemy do pracy i wszystko się ułoży. Amen.

Jestem sentymentalnym ptysiem. Sentymentem się karmię, toteż niezwykle ciepło mi się zrobiło, czytając(jak się okazało - po raz kolejny) książkę "Osiem cztery" Mirka Nahacza.
Bo też pisano tam o mnie. O znajomych, o rodzinie. Bliskich.
O pokoleniu moim, często beznadziejnym, które to na beznadziejności świata budowało idee, a beznadziejność czasów do cnoty sprowadzało.
No future, my dear(deer <3 ).

Zmieniamy się, ale osobowości zostaną. Domyślają się, że przed nimi zawsze ktoś jest, i po nich również. Że są po prostu wrzuceni w sam środek czegoś, co już było. Że to jest płyta, która stale się zacina. I ma mnóstwo rys. Do tego piracka. Za to spis utworów jest tak czytelny, że od jego wyrazistości aż chce się rzygać.

(tu był akapit. przeczytany przeze mnie po obiedzie, nie wydawał już się fajny. Zwracał się.)

Bo na ulicach, od ziemi, ciągnie zwyczajność i spokój. Może to przypadłość prowincjonalnych miast, że nie trzeba się bać, a może tylko my nie musimy, bo wszystkich znamy. Marazm jest a priori obecny w materii, kryje się w jej wnętrzu i powoli odparowuje, czasami jednak coś się zatkai wtedy powstaje iluzja wydarzenia.
Ale czasami jest tak. że nic, tylko rzygać. Jakby ci wszyscy ludzie zmówili się wcześniej, żeby mnie wkurwiać.

Tęsknię do talentu Mirosława. Do głosu, który nie wróci, nie napisze, nie opowie. Który w krótkiej książce, w kilku słowach potrafił szczerze nas streścić. Prosto i bez złudnych określeń, w stylu "pokolenie JPII/JP/Smoleńsk/XY/XX/XXY(?!)/XXX(!)/milenialsów/hipsterów", z posiłkowaniem się wzmacniającymi wypowiedź masakrami i skandalami. Epickimi.

(...) wreszcie skończyło się wino. Ja też paliłem. Pomyślałem, że może niedługo w prawdziwym świecie ten ja, co leży przećpany na łóżku, wytrzeźwieje i uda mu się wrócić.
Włożyłem rękę do kieszeni i wymacałem pudełko. Otworzyłem je. Policzyłem fajki. Było ich dziewięć. Martwiłem się tylko, że nie może starczyć do tego czasu, kiedy prawdziwy ja zupełnie wytrzeźwieje.

Byłem w tej książce. Stałem obok, z bliźniaczą grupą. Na drzewku, na kierkucie, na łapankach, w pustym domu babci, nad jeziorkiem, za kanałem i na polach. Z winem Warka, jak starczyło. Wśród ludzi bez imion.

84, a czyta się jak 89.
I dziękuję i polecam.

***



   Dzień moich urodzin się zbliża. Jak zwykle w tym czasie, nachodzą mnie myśli refleksyjne. Staram się do kupy poskładać, zebrać części i znaleźć to, co określiło "ja". Jak co roku, nastawić wewnętrzny kompas, nadać i nazwać kierunek życia.
Czas podsumowań, czas pamięci.
Czas pamięci, czasami czasem wybiórczym.

W takim momencie, mocno uderza mnie mój literatury odbiór. Jak beznadziejnie się staram, aby to, co w książce wartościowe, było przeze mnie zapamiętane. Aby słowo dzieła przekładało się na rzeczywistość. Było moim budulcem, a ja jego pośrednikiem. Być apostołem słowa mojego(czy aby?), wypowiedzianym gdzieś obok, przez innego? Poległem w tym.

Poległem nie tylko ja i wielce mnie cieszy, że wielcy mego świata, miewają podobne problemy. Problem pamięci, w odniesieniu do tego, co przeczytane pięknie opisał Patrick Suskind(tak, ten od książki "Pachnidło"), w swym rozważaniu "Amnezja in litteris" i do niego odsyłam.

***

   Post ten wywodzi się z błędu(powiedzmy). Z wyżej wspomnianego "Amnezja in litteris", bo też w kąpieli zabrałem się za nowo zakupioną książkę, o tytule "Dzienniki gwiazdowe", autorstwa Lema. Kąpiel długa, to też połowę zdążyłem przeczytać. Docenić bratnią wizję świata autora, uśmiechnąć się co kilka stron, aby po zimnym prysznicu, dojść do wniosku ważnego. Obudzić część mózgu, która wykrzyczała mi w twarz - czytałeś to głupcze. Zachwycałeś się tym 10 lat temu. Chłopcze tępy, misiu o krótkim rozumku. Głupio Ci?
No troszku.

Z tej przyczyny, w walce o zachowanie słowa, co budulcem mym było(nadzieję mam), co poruszyło, co klapki z oczu zrywało, przestrzeń widzenia poszerzało itd., pragnę w tym poście zamieścić miłe mi cytaty. Powróćmy do słowa.**



Krótkim słowem wstępu do zbioru - większość cytatów jest zbiorem bezczelnie zerżniętym z Lapidariów I-VI, Kapuścińskiego. Wychodzę z założenia, że cytowanie wielkich, to żaden wstyd, a i może przyczyni się wśród odbiorców bloga tego, do sprawdzenia źródła. 


***

"Zdaję sobie jasno sprawę, że naprawdę żyję, kiedy pracuję. Dlatego jak jest mi źle, siadam przed komputerem i piszę. To moja modlitwa, płacz, wołanie o ratunek"
Pedro Almodovar

***

Banał? Teraz w początkach XXI wieku jesteśmy skazani na banał, nie możemy wyjść poza banał - takiego wyjścia po prostu nie ma.
  Kapuściński, Lapidarium

***

"Jak długo jeszcze chamstwo będzie się srożyć i panować po pozorem demokratycznych idei?"

28 października 1918, z dzienników Marii Dąbrowskiej
[Data !]

***

"W <<Gońcu Warszawskim>> ukazała się napaść na spółdzielczość. Więc rzeczywiście ręką i nogą już w Polsce ruszyć nie można. I podcina się w imię nacjonalizmu jedyną twórczą pożyteczną działalność..."

28.11.1936, z pamiętników Marii Dąbrowskiej

***

"Quam parva sapientia regitur mundus ! (Z jak małą mądrością można rządzić światem !)"

Kapuściński, Lapidarium VI

***

"Zmienia się kultura świata - coraz bardziej dominuje w niej doraźność, teraźniejszość, chwila aktualna, pospieszny komentarz, który musi być wygłoszony już teraz, natychmiast."

22 września 2002, Kapuściński

***

"Nie ma nic gorszego nad ludzi, którzy niewiele co postąpili w nauce poza wstępne wiadomości, a już nabrali o sobie fałszywego przekonania, że są uczonymi"
M.Fabiusz Kwintylian, Kształcenie mówcy.

***

"Uniemożliwia się, ucina dyskusję nie tylko nakazami cenzury, ale i przez to, że się ją ideologizuje. W takim wypadku, jeżeli ktoś wyłoży swój pogląd, przeciwnik autora, nie zgłębiając treści owego poglądu, od razu przypnie mu nalepkę, jednoznacznie zakwalfikuje - to fundamentalizm! okrzyknie albo zawoła - to neoliberalizm! Zaatakowany, aby bronić się, jeszcze silniej będzie podkreślał swoje stanowisko, na co przeciwnik wytoczy jeszcze cięższe armaty i tak spór ugrzęźnie w zacietrzewieniach, w obelgach i skończy się na niczym".

Kapuściński, Lapidarium VI

***

"Piekło to inni"
["Samotność to inni"  - nie pamiętam dokładnie ani autora, ani cytatu.]
Sartre ? 

***

"Najtrudniejsze jest tworzenie. Wszystko inne jest ucieczką przed wysiłkiem tworzenia"

Kapuściński, Lapidarium

***

"Każde pokolenie ma swoje złudzenia"
Autor - nie pamiętam. Albo autor nieokreślony, bo też często to zdanie wypływa z różnych ust.

***

- Czyli lubi pan życie.
- Nic innego nie mam.
Z wywiadu z Marcinem Świetlickim(Polityka)

***

Odkryć sacrum ukryte w zwykłości.
Kapuściński, Lapidarium

***

"Okres przedwyborczy, zawsze i wszędzie, to nasilenie głupoty i kłamstwa"
i
"Społeczeństwo w stanie kryzysu jest idealnym środowiskiem dla sfrustrowanych psychopatów"

Kapuściński, Lapidarium

***

"Człowiek wymyśla fantomy, a one go później zabijają.
W tym sensie każdy człowiek jest samobójcą"
Kapuściński, Lapidarium

***

"(o uchodźcach somalijskich) Tu każdy z nich dostawał jako pożywienie na cały dzień kilogram ryżu albo kukurydzy i trzy litry wody: do picia, gotowania, mycia i prania.
Jakaż jest jednak potęga tradycji, obyczajów, przyzwyczajeń! Bo przywiezieni do obozu wynędzniali koczownicy, zamiast jeść i pićto, co otrzymali - oszczędzali ryż i kukurydzę, sprzedając je potem na miejscowym czarnym rynku, a za otrzymane pieniądze po jakimś czasie kupowali wielbłąda i uciekali znowu na pustynię, często na pewną śmierć. Ale pustynia była dla nich synonimem wolności, a za wolność gotowi byli oddać nawet życie !"

(Wystąpienie na międzynarodowym festiwalu literatury Głosy z całego świata, Nowy Jork, kwiecień 2005)

***

"Najwięcej cesarzy chińskich umarło śmiercią gwałtowną, pijąc mikstury, mające przedłużyć im życie."

***

O ststystycznym człowieku współczesnym: "Byle nie myśleć, byle niczego sobie nie uświadamiać. I być informowanym, ale bez wysiłku wypracowania własnego sądu. To mu wystarcza".

Sandor Marai, Dziennik

***


"O oszczercy Lema: biedny nie wie, że starając się zniszczyć Lema, w rzeczywistości wydaje wyrok na siebie i niszczy się sam, bowiem oszczercy i opluwacze, chcąc wdrapać się w ten sam sposób na piedestał, spadają nisko w cuchnące szambo, z którego nigdy się już nie wydostaną. Nikczemnicy odejdą szybko zapomniani, anonimowi, nie pozostawiając po sobie nawet cienia."

Kapuściński

***

"Dopóki nie skorzystałem z Internetu, nie wiedziałem, że na świecie jest tylu idiotów".
Lem

i dla przeciwwagi, bliższy mi zdecydowanie cytat(z pamięci, więc sens zachowany, składnia zmieniona. Prawdopodobnie):

"Dopóki nie skorzystałem z Internetu, nie wiedziałem, że na świecie jest tylu wartościowych/mądrych ludzi"

Jeśli mnie pamięć nie myli, rzekł to profesor Hartman

***

"Zauważ, proszę, że świat zniewolony do samego dobra jest takim samym przybytkiem niewoli jak świat zniewolony do samego zła".
Lem, Dzienniki gwiazdowe

***

"Duizm głosi, że każde życie zna dwie śmierci, przednią i tylną, to jest tę sprzed narodzin i tę po agonii. Teologowie dychtońscy za szperklapy brali się ze zdziwienia, słysząc potem ode mnie, że my tak na Ziemi nie myślimy i że są Kościoły interesujące się tylko jednym, mianowicie przednim bytowaniem pośmiertnym. Nie mogli pojąć, czemu ludziom przykro myśleć o tym, że ich kiedyś nie będzie, a nie jest im tak samo przykro rozmyślać o tym, że ich przedtem nigdy nie było".
Lem, Dzienniki gwiazdowe

***

"Gówno jest trudniejszym problemem teologicznym niż zło. Bóg obdarzył człowieka wolnością, możemy więc w końcu przyjąć, że nie jest odpowiedzialny za zło, które człowiek czyni. Ale odpowiedzialność za gówno ponosi w pełni ten, który stworzył człowieka".

Kundera, Nieznośna lekkość bytu

(Ta książka też mi gdzieś zaginęła, a chętniej przytoczyłbym z niej pełne rozważania nad gównem, których niestety w internecie brak. Piękna gówniana forma)

***

"W chwili kiedy ktoś obserwuje nasze zachowanie, chcąc nie chcąc dostosowujemy się do wzroku człowieka, który na nas patrzy, i nic z tego, co robimy, nie jest już prawdą. Obecność publiczności, myśl o publiczności oznacza życie w kłamstwie".
i
"Dziwne, ludzie klną od rana do wieczora, ale kiedy słyszą przez radio znanego człowieka, którego szanowali, jak w każdym zdaniu mówi „pierdolę”, są w jakiś sposób rozczarowani".
Kundera, Nieznośna lekkość bytu

***

"Na świecie istnieją podobno dwa rodzaje ludzi. Jedni kiedy dostają szklankę dokładnie w połowie napełnioną mówią: „Ta szklanka jest w połowie pełna”. Ci drudzy mówią: „Ta szklanka jest w połowie pusta”. Jednakże świat należy do tych, którzy patrzą na szklankę i mówią: „Co jest z tą szklanką? Przepraszam bardzo… No przepraszam… To ma być moja szklanka? Nie wydaje mi się. Moja szklanka była pełna. I większa od tej!”. A na drugim końcu baru świat pełen jest innego rodzaju osób, które mają szklanki pęknięte albo szklanki przewrócone (zwykle przez kogoś z tych, którzy żądali większych szklanek), albo całkiem nie mają szklanek, bo stały z tyłu i barman ich nie zauważył".

Pratchett, Prawda

***

"Trudno jest mieć wiarę, kiedy się przeczytało zbyt wiele książek, prawda?"

i

"– Nie wszystko jest czarne albo białe. Istnieją liczne odcienie szarości.
– Nie.
– Proszę?
– Nie ma szarości, tylko biały, który został ubrudzony. Dziwię się, że o tym nie wiesz. A grzech, młody człowieku jest wtedy, kiedy ludzi traktujesz jak rzeczy. W tym samego siebie. Na tym polega grzech".

i

"Przypuśćmy, że jednak jest sprawiedliwość dla wszystkich. Za każdego niewysłuchanego żebraka, każde ostre słowo, zlekceważony obowiązek, każdą zniewagę, każdy wybór… Bo o to przecież chodzi, prawda? Trzeba dokonywać wyborów. Człowiek może mieć rację i może się mylić, ale musi decydować, wiedząc że dobro i zło bywają wcale nieoczywiste, a czasem nawet, że wybiera między dwoma rodzajami zła, że nie ma żadnej racji. I zawsze, zawsze wybiera sam".

Pratchett, Carpe Jugulum

(cytaty istotne, bo też doświadczyłem ich w wieku 14-15 lat. Wprowadzało to mały zamęt w konstrukcji świata tamtych lat.)

***

"Mówi się czasem o „zwierzęcym” okrucieństwie ludzi, ale uważam, że wyrażając się w ten sposób, krzywdzi się niesprawiedliwie zwierzęta. Zwierzę nigdy nie potrafi być tak okrutne jak człowiek, tak artystycznie, tak po mistrzowsku, tak wyszukanie okrutne".

i ostatni, długi:

"Rozumiem, że ludzie mogą być solidarni w grzechu, rozumiem
solidarność w odwecie, ale przecież dzieci nie mogą być z nami solidarne w grzechu, a jeżeli jest
prawdą, że i one muszą odpowiadać za grzechy swoich ojców, to ta prawda jest nie z tego świata i
dla mnie niepojęta. Może wprawdzie jakiś dowcipniś utrzymywać, że dziecko także kiedyś dorośnie
Strona205
i zdąży grzeszyć, a więc i ono powinno być karane, ale przecież tamten dzieciak nie dorósł, zaszczuto
go psami, gdy miał osiem lat. O, Alosza, ja nie bluźnię! Wyobrażam sobie doskonale, jaki
dreszcz powszechnej radości przeniknie cały wszechświat, gdy wszystko na niebie i na ziemi zleje
się w jeden pochwalny hymn i wszystko, co żyło i żyje, zawoła: „Sprawiedliwe są zrządzenia Twoje,
Panie, bo objawiłeś nam wreszcie drogi Twoje!" A kiedy matka zamordowanego dziecka uściśnie
mordercę i wszyscy troje zawołają ze łzami: „Sprawiedliwe są zrządzenia Twoje, o Panie", wówczas
nastąpi korona poznania i wszystko się wyjaśni. I w tym właśnie sęk, ja takiego rozwiązania przyjąć
nie mogę. Dopóki jeszcze żyję na ziemi, sprzeciwiam się temu. Widzisz, Alosza, może się istotnie
tak zdarzyć, że kiedy sam dożyję tej chwili, albo zmartwychwstanę, żeby ją zobaczyć, to może i ja
zawołam, patrząc na matkę, ściskającą kata jej dziecka: „Sprawiedliwe są zrządzenia Twoje, o
Panie", ale ja nie chcę wtedy wołać. Póki jeszcze czas, odsuwam się, a więc rezygnuję całkowicie z
najwyższej harmonii. Niewarta nawet łezki tego zamęczonego maleństwa, które biło się piąstkami
w pierś i modliło się w smrodliwej kloace nieodkupionymi łezkami „do Bozi". Niewarta, ponieważ
te łezki są nieodkupione. Muszą być odkupione, bo inaczej harmonia jest niemożliwa. Ale czym,
czym je odkupisz? Czy to możliwe? czy tym, że będą pomszczone? Ale na co mi pomsta, na co mi
piekło dla katów, co tu piekło może naprawić, skoro tamci są już umęczeni? I jaka tu może być
harmonia, jeśli istnieje piekło: ja chcę przebaczyć i chcę uściskać, nie chcę, aby dłużej cierpiano. I
jeżeli cierpienia dzieci mają dopełnić sumy cierpień, która jest niezbędna do kupienia prawdy, to z
góry twierdzę, że cała ta prawda nie jest warta takiej ceny. Nie chcę wreszcie, aby matka uścisnęła
kata, który zaszczuł psami jej syna! Ona nie śmie mu przebaczyć! Jeżeli chce, to niech przebaczy za
siebie, niech mu przebaczy swoje wielkie macierzyńskie cierpienie, lecz nie ma prawa przebaczyć
cierpienia swego dziecka, nie śmie przebaczyć oprawcy, choćby mu sama ofiara przebaczyła! A
jeżeli tak, jeżeli nie śmieją przebaczyć, to gdzie ta harmonia? Czy istnieje na całym świecie istota,
która by mogła i miała prawo przebaczyć? Nie chcę harmonii, nie chcę z miłości do człowieka. Chcę
raczej zostać z nie pomszczonymi cierpieniami. Wolę zostać przy swoich nie pomszczonych
cierpieniach, przy oburzeniu, choćbym i nie miał racji. Za drogo zresztą oceniono harmonię, tyle
płacić za wejście, to nie na naszą kieszeń. Dlatego chcę jak najprędzej oddać bilet. Jeżeli jestem
uczciwym człowiekiem, powinienem go oddać jak najprędzej. To właśnie czynię. Nie, Boga nie
przyjmuję, tylko zwracam mu z szacunkiem bilet".

Fiodor Dostojewski, Bracia Karamazow
***


Dobrze, przyznaję - zadanie mnie przerosło, bo też z każdym kolejnym fragmentem, nagle budziły się we mnie wspomnienia tego, co warto przytoczyć.
Obudziło się tego tak dużo, że powoli brakuje mi czasu i chęci na zebranie tego w jeden post. Także kończę. Tylko taką ilością.
Post premium, słowem na majówkę.
Buziaki






*Albo "amnesia". Nie wiem, nie pamiętam, a książka "Kontrabasista i inne utwory", jak wiele moich książek, poszła w obieg, przez co cytować jej nie mogę, a z pamięci nie zamierzam, zwłaszcza w kontekście do tego, o czym tu piszę.

** Stary, szkolny sposób - napisz coś tysiąc razy, to może zapamiętasz. Nauczysz się czegoś! Ja Ci to wbiję do głowy, huncwocie leniwy!

Choć i tutaj nieświadomie, omijam myśli ważnych większość i skupiam się na myśli krótkiej, bo też leniwą kluchą jestem i przepisywać całych dzieł nie będę. Kupujcie książki gałgany !






***

Jest wiosna, a jest zimno.
Z tej przyczyny, w dzień ten pisać mi się zachciało.
Nijak. Melancholijnie i monotematycznie.
Wątek straciłem.
Z dygresją na dygresji, wolę to nazywać konsekwencją.
Inny wydźwięk jednak.
No.

***

Było nas kilku. Byłem ja i dzieci sąsiadów. Była wieś nasza i wieś gminna.
Świat był mały. Stado było moje, jego częścią byłem.
Piliśmy wodę z rzeki. Kradliśmy owoce sąsiadom i wspinaliśmy się po drzewach. Czerwone kieszenie i zdarte kolana.
Pegasus. Rzucanie nożem. Natura. Wybite zęby i rozkrzyczany łysy sąsiad czerwony.
Czarno-biały telewizor. Spanie w kuchni. W fotelach przed meblościanką.
Wieczorynka. Kinder niespodzianka. Król lew na kasecie. Jeden magnetowid na rodzinę.
Zabawa w mówienie nieznajomym "dzień dobry". Złe towarzystwo, które sprowadza mnie na złą drogę. W moim domu - mnie, w ich domach - ich.

Przedszkole, w którym obce kobiety kazały jeść. Kazały spać. Zabawy w dom i próba ucieczek. Do domu. Do świata swego.
Więzienie. Pierwszy kontakt ze stadem. W upokorzeniach i tęsknocie. W pomieszczeniach obcych, gdzie zasady powielane w domu gubiły swoją wartość.
Pojęcie tego, co właściwe, gubiło się w rzeczywistości. Idee zaszczepione w domu, w konfrontacji ze światem. Po raz pierwszy. Pierwszy bunt i niechęć. Bez świadomości, z naiwnością labradora. Koniec stada.

***

Pierwsza rysa. Pierwsze wspomnienie ze szkoły podstawowej: Mama odwożąca mnie na rowerze do szkoły. Moja Mama, z mojego domu. Z domu, w którym się nie przeklinało. W którym dbano o to, abym w ocenie drugiej osoby, kierował się zawsze szacunkiem wobec niej. Moja Mama, po przejechaniu przez bramkę szkoły, usłyszała "z rowerem to na cmentarz". Albo ostrzej.
Moment pęknięcia świata małego człowieka. Z rysą w jego konstrukcji. Szybkie poszerzenie świadomości o fakt, że świat nie bywa miłym miejscem do którego się przywykło.
Że wytrenowanie w sobie cech obronnych w postaci bycia miłym, nijak nie opłaci się.
A jednak - się walczyło i się obrywało. Psychika labradora po raz kolejny. Ktoś Cię kopnie, więc zastanawiasz się co jest nie tak. Co poszło źle. O co chodzi.
Człowiek to przerażająca konstrukcja, a ja nie potrafiłem się przełamać.
W pysk dać, od kurew zwyzywać. Kurczę.
Początki drogi politycznej. Dyplomacją i manipulacją człowiek mały przeżył podstawówkę.
Sojusze i obozy.

***

Pierwszy etap edukacji nie przyniósł mi nic, poza społecznymi upokorzeniami, przez co do drugiej klasy gimnazjum konsekwentnie unikałem nauki. Czytania lektur i lizania ego ciała pedagogicznego. Ile liźniesz, tak będziesz szanowany. Ciało obrzydzające mi chęć kształcenia się w jakimkolwiek zakresie. Nienawidziłem ich wszystkich. Za brak empatii. Za pogardliwy stosunek, wzmacniany wobec tych, którzy się im buntowali. Za poczucie władzy i realizowanie durnego programu. Za poczucie, że żeby być nauczycielem, wystarczy czytać uczniom czytankę dla nauczyciela, w której krok po kroku opisano program kształcenia.
Na domiar złego, po pierwszej lekturze, jaką była "nie płacz koziołku", zraziłem się do lektur. Do książek. Czytając w domu to, co podeszło: od "Pani domu", przez "Przyjaciółkę", po "Nie"(szok kulturowy, dla dzieciaka w rzeczywistości spaczonej dogmatami), "Angorę", "Wyborczą", "Cd-Action" i inne. Grając w tamtym czasie w gry wszelkie. "Planescape: Torment" chociażby, zapewnił mi tekstu więcej niż roczny przydział lektur klasy czwartej podstawówki. Tylko kto by się tym przejął.

Drugi etap kształcenia przypadł na czas gimnazjum. Gdy przejęli nas Ci, którym zależało. Choć trochę i choć niektórym. Pan od Angielskiego. Pani od Chemii. Pan od fizyki. Od matematyki.
Zaciekawienie i zrozumienie tego, jak łatwo można przyswoić szkolną wiedzę. Obudzenie ciekawości. Bez bólu, bez wazeliniarstwa.
No i przeciwwaga.
Tam gdzie stali poloniści, którzy książek nie czytali. Tam, gdzie psycholog z podstawówki w ramach zastępstwa potrafił wyśmiewać jedną osobę na oczach klasy całej. Tam, gdzie poczucie władzy i wyższości nad uczniem, zabiło ideę kształcenia młodych umysłów.

Później były już tylko książki. Fundamenty postawione na wczesnym etapie nauki, ciągną się przez życie. Późniejsze zgrzyty nie znaczą wiele, przy świadomości wartości wiedzy/wartości. Ozłocić nauczycieli/rodziców, którym udaje się zaszczepić to młodym.

***

Z łatką "zdolny, ale leniwy", z b. dobrym wynikiem maturalnym i b. słabą średnią ocen przetrwałem powszechny obowiązek nauki szkolnej. Wniosek jest smutny, bo też pojawił się niedawno. Bo też wiem czym jest pantofelek. Jak działa serce. Jak "grać" na flecie(program podstawówki, muzyka) i rysować w paint`cie(podstawówka, informatyka), oraz to, ile mil ma nil. Wstydzę się natomiast bardzo tego, że dopiero niedawno dowiedziałem się, o fakcie pod tytułem "ludobójstwo Ormian".
Trzy razy za to(podstawówka-gimnazjum-liceum), powtarzałem materiał o starożytności. Średniowiecze zapamiętałem jako okres brudu/smródu/ubóstwa (Stommę czytać należało), a do nauki o II wojnie światowej i historii najnowszej nie doszło, bo czasu brakowało. Na każdym etapie kształcenia. Prawda, że fajnie ? *
Fajnie, fajnie, bo też w międzyczasie zaszczepiano mi konsekwentnie, na każdym etapie kształcenia i każdym przedmiocie, z łatką "humanistyczny", wartość tego, czym jest polska i jak to jest być polakiem. Trąbiono mi po uszach o naszych historycznych porażkach. O tym, jaką wartość ma śmierć w imię patriotyczno-kulturowych wartości. Jak dobrze jest umrzeć z flagą w zębach(zgrzytając). Polacy, nic się nie stało. Dziadostwo. Naród feniksem, jednostka to nic. Więc walczmy i polegnijmy. O to walczymy.

Bo jesteśmy jednym z niewielu narodów, który śmierć traktuje jako cnotę. Śmierć jest piękna. Wyzwoli nas. Tam gdzie myśl o niej dominuje, ciężko jednak o życie.
O życiu mnie - 89' - w szkole nie uczyli.




* Świadomie pomijam temat lekcji religii. Każdy o tym mówi, większość wspomina źle. Poza jednym księdzem, z którym dyskutowaliśmy o muzyce, całą edukację w tym przedmiocie można zawrzeć w stwierdzeniu:
"po co dyskutujesz, i tak tego nie pojmiesz, Tylko Bóg zna odpowiedź".
No i katechetka, która uparcie próbowała nam wbić do głów, że Maryja nie była żydówką.
Śmiesznie było chwilami.
Straszno.

***

O sprawach.

***

Więc stało się. Poczucie zagrożenia zaszczepione. Wokół niepewności i strachu przed tym, co może nadejść, zbieram się do działania.
Konflikt globalny goni konflikt państwowy, wstrzykuje mi myśli mętlik. Nie wiem co bym zrobił, co robić nie wiem.
Jest marzec 2015 roku. Pracuję z Wasylem. Wasyl ma lat 30 i pracuje w Polsce. W swoim kraju, pochłoniętym konfliktem, jest uznawany za banderowca. Nie przez poglądy - pech/szczęście miał, bo też w danym regionie się urodził.
Dwa tygodnie temu, pocisk zabił mu szwagra. Mówił o tym w sposób przypominający opowieści o tym, jak mleko wczoraj wykipiało.
Witamy na wojnie. "Był chłop. Szkoda, dobry był. Siostra dostanie 150tys. I co? I nic"

Witam w Polsce. Jestem Mariusz, lat 25 z mglistą perspektywą i jasnym pragnieniem życia przynajmniej drugie tyle.
Do wojska mnie nie wzięli. Studentem byłem, przeszkolenia nie mam.
Jak trzymać karabin - nie wiem..
Jak strzelać z jakiejkolwiek broni - nie wiem.
Poziom kondycji - wyspecjalizowany-wysoki, idealnie przystosowany do pisania na laptopie. Leżąc.
Umiejętności specjalne - obserwacja(rzeczywistości?), z wyraźną wadą wzroku.
Ideowość - nieustannie tworzy się.

Obraz tego spać nie daje. Bo też, z przekazów medialnych, z ust polityków płyną do mnie sygnały, że patriotą prawdziwym nie jestem.
Jałową tkanką społeczną raczej, co to stada nie ma, a i angażować się w stado nie chce.
Co to myśli, co czyta i co błądzi, bo też rzeczą ludzką błądzenie podobno jest.
W świetle tego, sen o powszechnej mobilizacji.
O tym, że w cztery godziny zostanę zabrany na ćwiczenia, gdzie starszy stopniem, pokaże mi czym jest życie, bez zgody na konfrontację z moją wizją.
W świątyni Boga wojny, życia się nauczę.
Czy naprawdę gotowi państwo/gotowe państwo są/jest na to, aby dać mi do ręki karabin ?
W sytuacji skrajnej, musisz się przełamać.
Strzelić raz, zabijając siebie i jego.
Wroga narodu. Pech chciał, że moja góra go tak określiła, tak jak jego określa mnie. Z górą się nie dyskutuje, bo też wobec góry jestem trybikiem, nic nie znaczącą jednostką. Jednostką, która swoją szansę, na bycie masą, straciła na lubieniu. Tego.
Tego ptysia miętowego. Z wypiekami na twarzy, młodzieńczym wąsem, czy lumberseksualną brodą.
Na muszce widzę przyjaciela nie- ?
I ktoś strzela. I obaj giniemy.
Zostaniemy bohaterami.
Bohaterami masy bezkrytycznej.
Super !



***

W świecie moim wiejskim jest telewizor. Z telewizora wylewa się na mnie formuły. Formuły czarno-białe, z czarnych przewagą.
Stawia telewizor tezy wyraziste, tezy kontrastowe, w których szarości brak.
Słuszność swych poglądów udowadniają mi mądre głowy, wyciszające głos sprzeciwu.
Widzę kolorowy obraz, a na nim poglądy monochromatyczne.
Im świat bardziej szary, tym myśl bardziej czarno-biała.
Powszechne dążenie do specjalizacji, widzę w społecznej debacie. Jeśli głos ludu przejawia się w komentarzach internautów, to też daleko mi ciągle do wyrazistości.
Jej brak, czyni mnie podejrzanym. Agentem, co to neguje prawdy objawione. Nasze, mojsze. Przez kogo i kiedy określone - nieważne, dopóki stoi za mną grupa. Grupa wsparcia tego, co moje. Co moje, to ich. Co nasze, nie wiadomo.
Jestem misiem. Ciapciusiem. Bezkonfliktową kluchą ciepłą. Wujkiem miękkim.
Wierzący poszukujący, oszukujący.
Mały świat mój rodzi pytania. Duży świat je odrzuca.
Wielopolowe* zwątpienie w konstrukcję rzeczywistości, nie pozwala na wrzucenie do worka określającego. Ni pies, ni wydra to to. Ni to faszysta, ni anarchista, a do centrum też temu daleko. Dziwny twór, z takimi się nie dyskutuje.
Dorośnie, to pogadamy.
Jak medialnie ugryźć konflikt stron, które zadając pytania, oczekują odpowiedzi.
Odpowiedzi, nie kontry.
Nie ubliżeń, nie nawiązań do tego kim była i co robiła matka twa i moja.
Ani kto gdzie dziadka miał.
Wiem, to nie sexi.
Nikt tego nie polubi.
Ani też nie sprzeda.


*znowu tworzę sobie słowa. Taki defekt mariuszowy.

***

"– Żyjemy w kasynie, gdzie cudza wygrana jest równa mojej stracie, a bank z reguły wychodzi na swoje. W kasynopodobnym społeczeństwie, w jakim żyć nam wypadło, nie ma miejsca dla solidarności z przegranymi - mówi prof. Zygmunt Bauman."
Może i tak.
Może i nie.
Rozwiązania tu nie było. W wywiadzie tym.
Upraszczając i spłycając. Na chłopski rozum: "jak j**** to je****"
Wtedy pomyślimy.
Spoczko.

***


Powinienem śnić mniej, czyli
jaki Mariusz, takie koszmary.



Mokra kołdra i niebieskie światło. Na świat okno niebieskie. Poranek.
Sen mi się wyśnił. O rewolucji. rewolucyjny.
Pokolenie. W szeregu my. Ustawieni jedno pod drugim.
Opór i jego wyraz. Słowo "stop" przewijające się w narracji i kciukiem przewijane.

W śnie się zebraliśmy. Tam trwała walka. Tam zaznaczyliśmy swój byt, pokazaliśmy 99% swoich możliwości.
W krwawym konflikcie, monitory spłynęły niebieską krwią naszych braci.
Wielu zablokowano, wielu ograniczono. Ograniczeni w walce, rzucaliśmy się do słowa.
Słowo było wyrazem. Wyraz był odczuciem. Odczucie było nasze. Nasze było ich.

Istotę swego buntu zawarliśmy w 140 znakach.










A dzisiaj umarł mistrz. Smutek.


***

   

   Autobus. Na wieś. Z miasta. Ze wsi do. Matka wieś, Ojcem miasto.
Między Matką, a Ojcem jest jakieś 80 km. Pomiędzy nimi jest anonimowa  przestrzeń. 
Jestem w trakcie bycia pomiędzy. Pomiędzy jest uczuciem i odbywa się w autobusie. PKS linii 
Warszawa-Maciejowice, od 20 lat ten sam. Poniemiecki wehikuł, przez 2 godziny jazdy 
pozwala na pomiędzy.
Jeszcze nie wyjechałem. Wracam, choć wyjeżdżam. Jeszcze nie jestem swój, już nie jestem ich. 
Moment odwracania biegunów odbywa się w pomiędzy.  Dwie godziny pustki. Lot po skoku z 
dachu. Moment przejścia. Tu jeszcze mnie nie ma, tam już. Giną punkty zaczepienia, telefon 
melodyjką informuje o braku zasięgu. Trójkąt bermudzki. Wrócę. Teraz mnie nie ma tutaj. "Tutaj" nie ma. Sekundy przed pierwszym pocałunkiem. Gdzieś pomiędzy wierszami. Między wódką, a zakąską. Jestem.
Jadę, nie mogę rozmawiać. 

   Jeszcze nie. Jestem w drodze/ Punkty są dwa, ja pomiędzy. Bez roszczeń z zewnątrz, ambicji od wewnątrz. Bez wspomnień, bez tożsamości. Szuflad ze zdjęciami, łóżkiem wygniecionym, domem znanym. Dom to pojęcie względne. 
Jest jeden/ognisko domowe/tam twój, gdzie serce twoje - takimi i im podobnymi hasłami mnie kiedyś karmiono. 
Polidomowość.

   Pomiędzy nie ma nic, bo też za ciasno tu, na zbudowanie czegokolwiek. Pomiędzy wypełniam ja. Obszernym, więc po brzegi.
Wracam, wyjeżdżam. Jeszcze dwadzieścia kilometrów i będę jakiś swój. Częścią będę. Czegoś, kogoś.




Popisałbym się/sobie, ale dojechałem.
Dalej dobrze jest,

Urlopowo. Noworocznie.

Ło jesu jesu. Coelhiada urlopowa.*

Opatulony kożuchem postanowień noworocznych, w kolorowym dymie petard, silnie trzymając się obranych celów, wkroczyłem pewnie w nowy rok. Już od 3 tygodni nie jem mięsa z wegan/warzyw z chowu klatkowego/genetycznie modyfikowanych owiec. Pod wpływem badań amerykańskich naukowców, odrzuciłem też węglowodany i tłuszcze, powoli odstawiając również białko(amerykańcy naukowcy nie mogą się mylić). Jestem nieśmiertelny. Pewny siebie i wygadany. Czytam dzieła lapońskich filozofów. Siłownię tenis pogania, basenem się podpierając, w stronę kariery pewnej kierując. Tak jest. Siła! Walczymy o coś!


To mi się śniło 22 grudnia. Gdzieś przez sen, świadomość moja zagubiona(fakt, nie doceniałem jej) stworzyła obraz postaci, która usiłowała się identyfikować z "ja". Cel mi wyznaczono od środka. Och, wewnętrze me.
Wizja upadła na tyle daleko od "ja" mi znanego, że zacząłem się zastanawiać co z tym począć. To znak pewno. Jasna sprawa. Któreś bóstwo się nade mną znęca. Na Freuda się powołać trzeba. Wspomnienia z dzieciństwa jeszcze raz przywrócić. Kawę odstawić. Niewyjaśnione konflikty wszystkie znaleźć i rozwiązać. Z kotem się pogodzić. Zła karma.

Więc wkroczyłem. Zagubiony, w świat nr 2015 wchodziłem już przed świętami. Skok trudny, to i rozbieg duży. Masa zmian w głowie. Plany, wizje, priorytety. Jasno, łatwo, czytelnie... Się wywaliłem. I lecę. Już miesiąc. Końca nie widać.

Bieguny się poprzestawiały, chaos motorem, jego warkot echem od dalekiej już ściany, o nazwie "życie zawodowe"/"kariera" się odbija. Mechanizmy obronne skapitulowały. Głęboka woda, a i nawet brzytwy do schwytania nie ma. Łapiąc wodę w usta, nabieram rytmu. Nie tonę. Fascynuje to i przeraża.


Tyle coelhiady. 
Byłem na końcach świata. 
Mojego świata.
Od kilku lat, bez zawahania jestem w stanie szczerze wydukać - nie martwię się.
Jest dziwnie. Bo jest dobrze.
Nigdy do końca dobrze nie było.
Nie rozumiem.
K.




















Coelho to taki pisarz jest. Literaturę przepiękną pisze. 
Piękno jest przereklamowane. 
** 
Ustalmy coś. Jeśli post nie zaczyna się numerem, to znaczy że jest postem premium. Odstającym od reszty. No i w stronę ambicji fotograficznych tak nie ciąży. Dobrze ? Ok.



138

Święta. Migawki. Stary temat, kolejne odsłony.
Z opóźnieniem małym.



To znalezione. Apolityczni my. Ja i rodzeństwo gazetkę polecamy. Zabawna jest.