Strony

***

   

   Autobus. Na wieś. Z miasta. Ze wsi do. Matka wieś, Ojcem miasto.
Między Matką, a Ojcem jest jakieś 80 km. Pomiędzy nimi jest anonimowa  przestrzeń. 
Jestem w trakcie bycia pomiędzy. Pomiędzy jest uczuciem i odbywa się w autobusie. PKS linii 
Warszawa-Maciejowice, od 20 lat ten sam. Poniemiecki wehikuł, przez 2 godziny jazdy 
pozwala na pomiędzy.
Jeszcze nie wyjechałem. Wracam, choć wyjeżdżam. Jeszcze nie jestem swój, już nie jestem ich. 
Moment odwracania biegunów odbywa się w pomiędzy.  Dwie godziny pustki. Lot po skoku z 
dachu. Moment przejścia. Tu jeszcze mnie nie ma, tam już. Giną punkty zaczepienia, telefon 
melodyjką informuje o braku zasięgu. Trójkąt bermudzki. Wrócę. Teraz mnie nie ma tutaj. "Tutaj" nie ma. Sekundy przed pierwszym pocałunkiem. Gdzieś pomiędzy wierszami. Między wódką, a zakąską. Jestem.
Jadę, nie mogę rozmawiać. 

   Jeszcze nie. Jestem w drodze/ Punkty są dwa, ja pomiędzy. Bez roszczeń z zewnątrz, ambicji od wewnątrz. Bez wspomnień, bez tożsamości. Szuflad ze zdjęciami, łóżkiem wygniecionym, domem znanym. Dom to pojęcie względne. 
Jest jeden/ognisko domowe/tam twój, gdzie serce twoje - takimi i im podobnymi hasłami mnie kiedyś karmiono. 
Polidomowość.

   Pomiędzy nie ma nic, bo też za ciasno tu, na zbudowanie czegokolwiek. Pomiędzy wypełniam ja. Obszernym, więc po brzegi.
Wracam, wyjeżdżam. Jeszcze dwadzieścia kilometrów i będę jakiś swój. Częścią będę. Czegoś, kogoś.




Popisałbym się/sobie, ale dojechałem.
Dalej dobrze jest,

Urlopowo. Noworocznie.

Ło jesu jesu. Coelhiada urlopowa.*

Opatulony kożuchem postanowień noworocznych, w kolorowym dymie petard, silnie trzymając się obranych celów, wkroczyłem pewnie w nowy rok. Już od 3 tygodni nie jem mięsa z wegan/warzyw z chowu klatkowego/genetycznie modyfikowanych owiec. Pod wpływem badań amerykańskich naukowców, odrzuciłem też węglowodany i tłuszcze, powoli odstawiając również białko(amerykańcy naukowcy nie mogą się mylić). Jestem nieśmiertelny. Pewny siebie i wygadany. Czytam dzieła lapońskich filozofów. Siłownię tenis pogania, basenem się podpierając, w stronę kariery pewnej kierując. Tak jest. Siła! Walczymy o coś!


To mi się śniło 22 grudnia. Gdzieś przez sen, świadomość moja zagubiona(fakt, nie doceniałem jej) stworzyła obraz postaci, która usiłowała się identyfikować z "ja". Cel mi wyznaczono od środka. Och, wewnętrze me.
Wizja upadła na tyle daleko od "ja" mi znanego, że zacząłem się zastanawiać co z tym począć. To znak pewno. Jasna sprawa. Któreś bóstwo się nade mną znęca. Na Freuda się powołać trzeba. Wspomnienia z dzieciństwa jeszcze raz przywrócić. Kawę odstawić. Niewyjaśnione konflikty wszystkie znaleźć i rozwiązać. Z kotem się pogodzić. Zła karma.

Więc wkroczyłem. Zagubiony, w świat nr 2015 wchodziłem już przed świętami. Skok trudny, to i rozbieg duży. Masa zmian w głowie. Plany, wizje, priorytety. Jasno, łatwo, czytelnie... Się wywaliłem. I lecę. Już miesiąc. Końca nie widać.

Bieguny się poprzestawiały, chaos motorem, jego warkot echem od dalekiej już ściany, o nazwie "życie zawodowe"/"kariera" się odbija. Mechanizmy obronne skapitulowały. Głęboka woda, a i nawet brzytwy do schwytania nie ma. Łapiąc wodę w usta, nabieram rytmu. Nie tonę. Fascynuje to i przeraża.


Tyle coelhiady. 
Byłem na końcach świata. 
Mojego świata.
Od kilku lat, bez zawahania jestem w stanie szczerze wydukać - nie martwię się.
Jest dziwnie. Bo jest dobrze.
Nigdy do końca dobrze nie było.
Nie rozumiem.
K.




















Coelho to taki pisarz jest. Literaturę przepiękną pisze. 
Piękno jest przereklamowane. 
** 
Ustalmy coś. Jeśli post nie zaczyna się numerem, to znaczy że jest postem premium. Odstającym od reszty. No i w stronę ambicji fotograficznych tak nie ciąży. Dobrze ? Ok.



138

Święta. Migawki. Stary temat, kolejne odsłony.
Z opóźnieniem małym.



To znalezione. Apolityczni my. Ja i rodzeństwo gazetkę polecamy. Zabawna jest.