Autobus. Na wieś. Z miasta. Ze wsi do. Matka wieś, Ojcem miasto.
Między Matką, a Ojcem jest jakieś 80 km. Pomiędzy nimi jest anonimowa przestrzeń.
Jestem w trakcie bycia pomiędzy. Pomiędzy jest uczuciem i odbywa się w autobusie. PKS linii
Warszawa-Maciejowice, od 20 lat ten sam. Poniemiecki wehikuł, przez 2 godziny jazdy
pozwala na pomiędzy.
Jeszcze nie wyjechałem. Wracam, choć wyjeżdżam. Jeszcze nie jestem swój, już nie jestem ich.
Moment odwracania biegunów odbywa się w pomiędzy. Dwie godziny pustki. Lot po skoku z
dachu. Moment przejścia. Tu jeszcze mnie nie ma, tam już. Giną punkty zaczepienia, telefon
melodyjką informuje o braku zasięgu. Trójkąt bermudzki. Wrócę. Teraz mnie nie ma tutaj. "Tutaj" nie ma. Sekundy przed pierwszym pocałunkiem. Gdzieś pomiędzy wierszami. Między wódką, a zakąską. Jestem.
Jadę, nie mogę rozmawiać.
Jeszcze nie. Jestem w drodze/ Punkty są dwa, ja pomiędzy. Bez roszczeń z zewnątrz, ambicji od wewnątrz. Bez wspomnień, bez tożsamości. Szuflad ze zdjęciami, łóżkiem wygniecionym, domem znanym. Dom to pojęcie względne.
Jest jeden/ognisko domowe/tam twój, gdzie serce twoje - takimi i im podobnymi hasłami mnie kiedyś karmiono.
Polidomowość.
Pomiędzy nie ma nic, bo też za ciasno tu, na zbudowanie czegokolwiek. Pomiędzy wypełniam ja. Obszernym, więc po brzegi.
Wracam, wyjeżdżam. Jeszcze dwadzieścia kilometrów i będę jakiś swój. Częścią będę. Czegoś, kogoś.
Popisałbym się/sobie, ale dojechałem.
Dalej dobrze jest,