Strony

Teksty nocne 1

Nawiązując do tytułu, otwierając rozdział, tłumacząc: Mariusz uczy się pisać


                                                                           
***

Nic tak nie boli, jak uderzenie myśli o końcu wszystkiego. O wyczerpaniu opcji. O przeżyciu wszystkich możliwych konfiguracji. Wypełnieniu swego przeznaczenia. Po tym zostaje nam jedynie czekać na koniec. Mały, cichy, nieśmiały koniec. Bez narzucania się. Bez fanfarów i fajerwerków. Swoje zrobiłem, dobry bywałem. Koniec. Teraz spierdalajcie.

***

- To było cudne! - powiedziała wtulając się w jego plecy.
- Yhm - odchrząknął w sztucznym uśmiechu, starając się zachowywać pozory fascynacji jej osobą. Niech będzie miło. Jak zawsze. W sumie dobrze zrobiłem - myślał - z jednej strony spędziliśmy razem piękny miesiąc, z drugiej strony nauczy ją to czegoś. Pociągała go świadomość tego, że w jej opowieściach już zawsze pozostanie chujem bez serca. Dowodem na to, że nie można ufać mężczyznom, a miłość to ślepa kurwa. Obiektem nienawiści i niezrealizowaną obietnicą. Skurwielem nic, nikogo nie wartym.
 Taka ta moja działalność misyjna - uśmiechnął się w myślach. Czekając na jej sen, cicho wstał, ubrał się, wyszedł. Rano obudzi ją puste łóżko, ich wymieszane zapachy i wiadomość w telefonie, o tym, jak mu ciężko. Jak to nie to. Jak nic nie czuje i przeprasza. Jak przyznaje się do tego, że zbłądził. Że jest chujem nie wartym tak wspaniałej kobiety jak ona.

To nie będzie jej dzień.

Kim była? Kolejną kobietą dla zabicia czasu. Spokoju ducha. Chwili ciepła. Bezimienną ciekawostką. Cukierkiem w złotym papierku. Kusiła opakowaniem i chowanym pod nim przez lata pragnieniem miłości. Dawał więc. Próbował pomóc, doświadczał i za każdym razem, gdy tylko czuł, że tej obok zbiera się na "kocham Cię", odchodził. Bez starań, terapii związkowych, pracy nad relacją, rojenia wspólnych planów, romantyzmu i disneyowskiego happy endu. Bez cukierków, bez słodyczy, którą je karmił. Cierpkie, gęste poranki.

- Kurwa - cicho syknął w windzie, próbując skupić wzrok na czymkolwiek, co choć na chwilę pozwoli mu zapomnieć o śpiącej na górze kobiecie. Kurwa, kurwa, kurwa - wypowiadał symultanicznie, jakby pozwoliło to na odczarowanie tej sytuacji. Zaczynał się bronić przekonaniem, że to jej wina. Tej, która nie rozpoznała zagrożenia. Tej, która dziś będzie płakała do jego obietnic.
- Kurwa!