Jesień.
Bez pośpiechu. Leniwie zrzucam liście.
Pojedynczo.
Jeden po drugim lądują na mokre październikowe chodniki.
Proszę deptać. Miło szeleszczą pod stopami.
Przyklejone do butów.
Pojedynczo.
Każdy inny.
Chwila uniesienia z wiatrem.
Spychane ku sobie, z innymi się złączą.
Dumne grupy tworząc.
W masie kończąc.
Zapomniane w egalitarnym błocie.
To nie wiersz. Nie znam się na poezji. Nie lubię nawet poetów.
Dwudziesta piąta rocznica mojego przyjścia trwa, a ja ciągle szukam. Kolejny raz idąc tą samą ścieżką, w szumie ulicy, w deszczu i wietrze, myśli znowu nie dają spokoju. Pragnienia gonią mój świat, szarpane za rękaw przez mój kompleks kompleksów. Chciałbym przeprosić, a nie wiem za co.
Przepraszam za tekst. Gówno to.
Nie znam powodu tego stanu rzeczy.
Nie wierząc w teorie naukowe(lub para-), które mogły by mnie zdefiniować na nowo, znowu czuję obcość. Tworzę ze sobą skomplikowany związek. Co roku nowy. Codziennie nowy.
Każdego ranka zaczynam nowe życie. Nową historię. Tak się nie da. Tak nie można. Nawet koty ograniczają się do żyć dziewięciu.
Proszę mnie zaszufladkować. Pomóc w definicji. Określić. Punkt zaczepienia zaszczepić.
Mordę dorobić. Jedną i niezmienną. *
***
Swego czasu dane mi było poznać Pana Andrzeja(imię zmienione na uniwersalne). Pan ten jest emerytowanym fotografem, którego życiem kierują takie pragnienia, jak np. skoszony trawnik.
Pijąc kawę, starałem się dotrzymać tempa doświadczeniom i poziomem klasy starszego o 50(?) lat człowieka.
Więc siedzimy. Gadamy.
Ja - z życiem spokojnym walczący.
On - walczący o życie spokojne.
Bo ja. Ten. Tak. Wie pan. Ja zdjęcia robię. Takie tam. Słabe. Niby dla siebie, ale chciałbym coś... Kiedyś. Czytam dużo, publikuję mało. Kondycja fotografii, tak. Ładny kot. Każdy jest fotografem. Wyborna kawa. Zawód upadł. Nie ma nic. Wszystko już było. Nie będzie niczego. Blah, blah, blah.
Pomijając bezpieczne pitolenie o tym, co pojawia się w każdym szanującym się (mniej lub bardziej) artykule na temat dzisiejszej fotografii, nową dla mnie kwestią był temat o tytule - wrażliwość.
Wrażliwość, okazała się w słowach i oczach P. Andrzeja czymś, co czyni artystę(nienawidzę określenia). Stąd też jego obawa o miliony nowych szalikowców(ładne? autorskie określenie!) na studiach artystycznych. O to, że bez względu na konsekwencje, pozwala im się rozbudzać w sobie coś, co w normalnym życiu może tylko przeszkadzać. Pieniędzy z tego nie będzie.
O szczęście też ciężko. Abstraktem się ono staje, poganiane przez pragnienie spełnienia.
Czym jest spełnienie ?
Smutne to, ale chyba brakuje mi głębi.
Panie Andrzeju
***
*Tak naprawdę, to lubię ponarzekać, a tu bezkarnie mogę. Po dawnym, przyjacielskim, zakrapianym mocno wieczorze doszedłem do wniosku, że żołądek mam stabilny bardziej niż umysł/serce/duszę(do wyboru, zależnie od wierzeń) i naturalnym jest, że gdzieś zwyczajnie muszę wyrzucać to, co strawić się nie chce, a miejsce zajmuje. Przelewa się.
Blog po to, aby nie brudzić tym gdzie popadnie. Dzień dobry.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz